W piątek zrobiłam 3 ostatnie prania przed wyjazdem do teściów. Przy dwójce dzieciaków stos brudnych rzeczy mnoży się w zastraszającym tempie. Wrzuciłam jeszcze tylko spodnie na przepłukanie i... pralka stanęła. Pewnie poszły znowu szczotki. Dobrze, że zdążyłam wszystko uprać.
Jestem zła, bo musze używać pieluch jednarozowych zamiast tetry. Lubie jak mały fajnie wygląda w pieluszkach, a nie ma na tyłku jakiś worek z żelem.
To jeszcze nic. W piątek wieczorem przyjechał mąż z delegacji z torbą pełną ciuchów do prania. Nawet jej nie wyciągał z auta. Rano pojechaliśmy z małym do dziadków. Wpakowaliśmy brudy do pralki, proszek, guziczek i... strzeliły korki. Korki się wymieniło, ale pralka dalej stoi i nic...
To się nazywa złośliwość rzeczy martwych. Dobrze, że u rodziców stoi moja stara poczciwa Frania, to przynajmniej udało się tak wyprać.
Teraz siedzę w domu i czekam na mechanika. Aż się boję ile sobie zawoła za to.
Żeby nie było tak smutno to pochwalę się krzyżykami. Haftowałam w każdej wolnej chwili u rodziców, no i oczywiście w czasie jazdy samochodem. Duzo nie jest, ale łapię każdą wolną chwilę i próbuje zrobić kilka
Herb w tej chwili prezentuje się tak:
Tylko kolorki przekłamane.
Białą nitkę będę wymieniać, bo przyszła dzisiaj paczuszka, a w niej zamawiana świecąca mulina.
Mam nadzieję, że uda się zrobić podmiankę.
Szybka jesteś w xxx. Już chyba 1/4 herbu wyhaftowałaś. A, jeśli dobrze pamiętam, jest
OdpowiedzUsuńto dopiero druga Twoja wyszywanka.
Dobrze mieć Franię w zapasie. Tylko że trzeba samemu zmieniać wodę i wykręcać pranie. Ale, mam nadzieję, że to tylko chwilowa "atrakcja".